Historia banalna, bo taka chyba była naprawdę. Chcielibyśmy, żeby nasi idole mieli niezwykłą osobowość, a ich życie było wyjątkowe. Tymczasem życiorys Amy był nieco banalny. Banalna historia miłosna z niewłaściwym gościem, a w konsekwencji banalne wzloty i upadki, banalne nałogi, a piosenki właśnie o tych banałach. Ale talent miała wielki, a piosenki świetne. A niejaka Marisa Abela jest znakomita w jej roli. Oddaje osobę Amy i SAMA rewelacyjnie śpiewa jako Amy. I to dla tej kreacji i muzyki warto iść do kina. A dla samej Amy warto obejrzeć dokument „Amy”
Akurat gość "adekwatny" do niej ;-) I to on był "bardziej trzeźwy". Amy, przy całym niezwykłym talencie wokalnym, i wysublimowanym stylu śpiewania, który uwielbiam - była po prostu niedojrzała i labilna emocjonalnie.
Ja mam wrażenie, że dalej musimy poczekać na dobry film o niej. Brakowało mi tu jakiejś głębi, no i bardzo wybielili Mitcha i Blake
nie rozumiem krytyki filmu, że historia miłosną? Amy była młodziutka, jej świat kręcił się wokół miłości, przeżywała wszystko tak jak tylko młodość potrafi, a że to banalne? Mnie się film bardzo podobał, może nie będzie to mój ulubiony film biohraficzy( destrukcyjne zachowanie Amy doluje), ale daje 9 żeby trochę podnieść średnia na filmwebie. Chcecie dokumentalnej dokładności oglądajcie dokumenty. A i jeszcze jedno, ja właśnie tak zapamiętałam Amy= Amy +Blake.
Dokładnie tak. Wiodła po prostu banalne życie zwykłej imprezowiczki. Film oczywiście tworzony przez wyznawców innej niż chrześcijańska religii więc jeśli ktoś ćpa, rucha i pije od razu robi się z niego bohatera a macierzyństwo (czyli bohaterstwo rozumiane przed chrześcijan) ukazane jedynie jako przebłysk między upojeniem. Kolejne sceny z filmu miały być preludium do danego tekstu piosenki i to w mojej opinii wyszło fajnie. Jej głosu i muzyki słucha się dobrze co nie zmienia faktu że to co tworzyła było odstępstwem zaledwie o jeden-dwa kroki od banału. Fakt że lubiła słuchać Jazzu świadczy o tym że jej twórczość może nie być typowa ale z drugiej strony poza paroma chwytliwymi utworami (nie wiem ile jest osób znających więcej niż 2-3 jej piosenki) stylem prowadzenia narracji po odcedzeniu wylewa się mnóstwo prymitywnego, ulicznego szamba. Nie jest to żadna biedna osoba którą zniszczył alkohol i narkotyki jak próbuje się nam przekazać między wierszami tylko zwyczajny grzesznik dopuszczający się wielu z nich aż do całkowitego zniewolenia i śmierci. Bowiem karą za grzech jest właśnie śmierć. Coś co jednak uderzyło mnie w tym filmie to jej dobre serce. Gdy tatuowala sobie każdą ważną dla mniej osobę wierząc bezgranicznie w to że zostanie z nią na zawsze. Widać że gdzieś tam dążyła do założenia rodziny, chciała wyjść z nałogu tylko nie miała drogowskazu.