marne efekty specjalne (popiół jak z teledysków Evanesence/Ewy Farny), tekturowe scenografie, ściany z papier-mâché, kostiumy z wypożyczalni Halloween. Ohyda!
Nie mówiąc o idiotycznej fabule, fatalnie inscenizowanych scenach walk (zwłaszcza w stosunku do widowiskowego poprzednika): nie to tempo, nie ten rytm. Muzyka żadna, zdjęcia też. Del Toro do pięt nie dorasta Norringtonowi. Odnosi się wrażenie, że nie wierzy w tę historię, nie wierzy w tego bohatera.
To po co zrobił ten film?