a tak z każdą kolejną częścią rozmieniał się na drobne
No tak, ale są aktorzy, kótrzy i w szmirach grają dla chałtury i dodatkowej kasy, ale poza tym co chwila występują w konkretnym filmie - np Madsen, Walken, ś.p. Hooper czy Henriksen etc. A on gdzieś przepadł
przepraszam ws trójce była jedna scena warta zapamiętania - walka na poświęconej ziemi zakończona dekapitacją
Główny problem całego cyklu polega na tym, że kręcąc pierwszą część nikt nie zakładał kontynuacji, a w każdym razie nie położono pod nią żadnych podwalin. Na "jedynce" cała historia powinna się właściwie zakończyć, a jeżeli miała ona zostać rozpisana na kilka filmów, to powinno to być z góry zaplanowane. Connor w pierwszej części pokonał Kurgana, niby został ostatnim nieśmiertelnym i wygrał turniej. Pomijając już oderwaną od czegokolwiek "dwójkę", w trzeciej i czwartej części dowiadujemy się, że po ziemi nadal hasają kolejni nieśmiertelni, którzy dobierają się w gangi albo układają się do wiecznego snu w sanktuariach. Co więcej, McLeod miał nieśmiertelnego kumpla, o którym przecież cały czas wiedział, na logikę - również w jedynce. Abstrahując od słabości poszczególnych elementów tego filmu (reżyseria, aktorstwo, scenografia, montaż), to właśnie ta radosna twórczość scenopisarska irytuje najbardziej, bo nijak ma się do kultowej "jedynki".
Chyba urok lat osiemdziesiątych. 90% udanych produkcji robiło kontynuację, takie były naciski. Wyobraźcie sobie, że takie tytuły kończyły się na pierwszej części: "Rambo"; "Terminator"; "Predator"; "Amerykański wojownik (ninja)"; "Akademia policyjna"; "Koszmar z ulicy Wiązów"; "Laleczka Chucky"... Tak się zastanawiam czy te filmy byłby większymi legendami w swoim gatunku, gdyby nie doczekały się kontynuacji.
Z "Nieśmiertelnym" jest ten problem, że każda kolejna część była wyraźnie słabsza od pierwszej. Choćby ze względu na fabularną niespójność, bo jak zauważył Szanowny Przedmówca - jedynka była tworem zamkniętym.